Poznajcie p. Bronisława i Stowarzyszenie

O SOBIE

Mam na imię Bronisław, jestem alkoholikiem. Mam 73 lata. Od 16 lat jestem abstynentem. Mam troje dorosłych dzieci, dwóch synów i córkę, którzy mają swoje rodziny. Mam pięcioro wnucząt; najstarsza wnuczka ma już 24 lata.

Mam wykształcenie techniczne, ale już od młodości lubiłem pracę z ludźmi. Miałem pewne stanowisko na kopalni, gdzie zajmowałem się prowadzeniem ludzi. A także wcześniej, w wojsku. Zawsze staram się nie rozkazywać, a raczej doradzać, podpowiadać, jak to u mnie z tą chorobą się działo i co trzeba było zrobić.

CHOROBA

Niektórzy mówią, że to się ma w genach. Mój dziadek ze strony ojca był wspaniałym człowiekiem, dożył 98 lat, wyuczył wiele osób, jeżeli chodzi o orkiestrę. Nie był alkoholikiem. Z kolei mój ojciec, który był dyrygentem orkiestry dętej i też grał na wielu instrumentach, zmarł, gdy miał 52 lata, z powodu nadużywania alkoholu. Mam jeszcze trzech braci, ale tylko ja jestem uzależniony.

Kiedy miałem 27 czy 28 lat, byłem u lekarza, który po badaniach spojrzał mi w oczy i mówi: „niech pan nie nadużywa alkoholu, bo pana organizm go nie toleruje”. Ale ja w to nie wierzyłem. Ja wierzyłem, że ja się muszę nauczyć pić. Od starszych słyszałem zawsze: „trening czyni mistrza. Jak będziesz systematycznie pił, to się nauczysz”. Było wręcz odwrotnie. Organizm się przyzwyczajał do alkoholu i coraz więcej go potrzebował. Ale ja uważałem, że sobie dam radę. Bo ja się na ważnych imprezach nigdy nie upijałem. Tylko w domu się dobiłem. I na drugi dzień potrzebowałem lekarstwa. I na trzeci dzień też.

Każdy człowiek uzależniony znajdzie pretekst do napicia się. „Bo mi żona za słoną zupę zrobiła”. I rąbnął talerzem i poszedł do knajpy się napić. Organizm się tego domaga i on to sprowokował. Ja też, jak już przez tydzień nie mogłem wyjść, to sprowokowałem awanturę, walnąłem drzwiami i poszedłem pić.

Po raz pierwszy zacząłem się leczyć po pięćdziesiątce i wtedy mi się nie udało. Po dziewięciu miesiącach zacząłem z powrotem pić. I wtedy piłem już do tego stopnia, że znalazłem się wśród „meneli”. Rodzina mnie odsunęła i świat zaczął się walić. Wszystko uciekało spod nóg.

Poszedłem po rozum do głowy dopiero, kiedy zacząłem pić „wisienki” za trzy pięćdziesiąt. I już szykowałem sznur. Myślałem, że albo coś z sobą zrobię, albo idę do lasu się powiesić.

TERAPIA

Na szczęście postanowiłem ponownie pójść na terapię. Nie byłem na terapii zamkniętej, tylko na dochodzącej w Tarnowskich Górach. Zgłosiłem się do przychodni, gdzie byłem już wcześniej i zacząłem wszystko od nowa. Tam były dwie wspaniałe terapeutki i są do tej pory: kierowniczka przychodni i terapeutka, która mnie prowadziła na początku. Pani kierowniczka do dziś z nami współpracuje. To ona mi pomogła wyjść z choroby, ale przede wszystkim rodzina.

Moja żona poszła na terapię dla osób współuzależnionych, bo trzeba wiedzieć jedną rzecz: ta choroba nie dotyczy jednej osoby. Ta choroba drąży całą rodzinę. Cała rodzina jest zainfekowana, i jeżeli pozostali członkowie nic nie będą robić, to po pierwsze, choremu jest trudniej wyjść z choroby, a po drugie, jak już mu się uda cokolwiek zrobić, to nadal jest sam.

O mnie walczyły przede wszystkim dzieci. Starszy i najmłodszy syn. Bardzo walczyli o mnie razem z żoną. Do tego synowa, która skończyła studia na kierunku resocjalizacji, pomogła mojej żonie w dążeniu do utrzymania mojej abstynencji.

Pierwszy rok byłem takim potulnym barankiem. Nie wiedziałem jeszcze dokładnie, co ze mną będzie. Byłem cichy i przygaszony. Dopiero po roku zacząłem na nowo odżywać.

ABSTYNENCJA

Początek abstynencji nie był łatwy. Przede wszystkim postanowiliśmy, że wszystko, co przypomina alkohol, zostaje usunięte z domu. Wszelkiego rodzaju kieliszki, literatki.

Ja i żona mieszkamy z córką i z zięciem. Córa miała teraz czterdziestkę, zięć miał czterdziestkę, urodziny były odprawiane bez alkoholu. Najmłodszy syn jest od dziecka harcerzem. Razem z żoną, która też jest harcerką od lat szkolnych, alkoholu nie używają w ogóle.

Nie postrzegam alkoholu jako bezwzględnego wroga. Nauczyłem się żyć obok. Chodząc po dużych marketach, nie widzę półek z alkoholem. Bo mi to jest niepotrzebne.

Trzy razy byłem w sanatorium sam. Nikt mnie nie pilnował. I nie napiłem się. Była zaraz na dzień dobry propozycja: „dzisiaj wieczorem robimy zapoznanie”. To ja mówię: „przykro mi, ale ze mną się nie napijecie, bo ja jestem abstynentem”. Alkoholikiem jestem dla siebie i dla otoczenia, które mnie zna. Natomiast dla obcych ludzi jestem abstynentem. Do końca sanatorium byłem szanowanym człowiekiem. Wiedzieli, że jestem abstynentem i to podziwiali. Nauczyłem się w ten sposób żyć obok.

„ZDROWIENIE”

Można nie pić, ale mieć te same negatywne zachowania, te same nawyki.

Spotykałem się z takimi przypadkami, że przychodzi pacjent po leczeniu i mówi do żony: „ty mi tego nie mów, ty mi tego nie rób, bo ja muszę iść na miting. Ja muszę trzeźwieć.” Jak pił, to go nie było, a teraz przestał pić i dalej go nie ma.

Trzeba umieć podzielić się obowiązkami. Kiedy piłem, moja żona wszystko załatwiała. Nie wiedziałem, jakie opłaty trzeba zrobić, czy dzieci były w szkole, czy ktoś je odebrał.

Najgorzej jest wtedy, gdy żona nie potrafi się z uzależnionym podzielić obowiązkami, tylko nadal będzie uważała, że on się do niczego nie nadaje, bo on pił. „Bo ja to wszystko załatwiałam.” I później ta żona mówi: „lepiej jak on już pił, bo jak się napił, to leżał i spał.” I mogła robić, co chciała. „A teraz to on mi patrzy na ręce.”

Trzeba umieć wspólnie układać życie, żeby nie popaść przy alkoholizmie w taką dumę: „Co ty ode mnie chcesz, przecież ja już nie piję.”

Trzeba wyrugować z życia złe nawyki. Ilu ludzi na przykład nie potrafi się wyzbyć wulgaryzmów. Przecież nasze słownictwo jest bardzo bogate. Nie musi być okrojone tylko na czterech słowach.

I co z tego, że przestałeś pić. Ale czy ty zmieniłeś swoje życie? W tym leży całe sedno zdrowienia.

NOWE ŻYCIE

Człowiek uzależniony od alkoholu, kiedy przejdzie okres terapii i zaczyna nowe życie, nie może zostać zostawiony w pustce, w próżni. Musi znaleźć sobie zajęcie, jakąś pasję. Nie może być bezczynny.

Ja mam zajęcie od dawna, bo jestem z zamiłowania ogrodnikiem. Lubię grzebać w ziemi, sadzić, siać. Od dziecka hoduję króliki. A po drugie, lubię się otaczać dobrymi ludźmi, którzy nie sprawiają mi kłopotu. Takich ludzi poznałem na początku drogi trzeźwienia. Ludzi, którzy byli już parę lat do przodu jako abstynenci, i mogłem z nich czerpać wzór.

O STOWARZYSZENIU

Należałem kiedyś do Stowarzyszenia „Itaka” w Miasteczku Śląskim i po czterech latach działalności zamarzyło mi się w rodzinnej parafii założyć podobne. Udało mi się i razem z żoną oraz z pomocą naszych przyjaciół, do dziś prowadzimy Stowarzyszenie „Przyszłość”.

Przez Stowarzyszenie przewinęło się w tych 12 latach już około 80 osób. W tej chwili liczy 20 członków i w większości są to małżeństwa. Są też pojedyncze osoby, mężczyźni i kobiety. I osoby, które nie mają problemu z alkoholem, ale którym odpowiada abstynencki styl życia.

Nie zajmujemy się terapią. My przede wszystkim zajmujemy się osobami po leczeniu choroby alkoholowej, a pomagamy w przystosowaniu się do normalnego życia.  Bo to jest tak, że osoby kończą leczenie i co dalej? Jeżeli nie znajdą wsparcia wśród osób tego samego pokroju, wracają w złe środowisko.

Mamy raz w miesiącu pomoc psychologa, za darmo. To jest psycholog typowo ukierunkowany na uzależnionych, doktor nauk społecznych. Fantastyczny człowiek. Potrafi wyciągnąć z człowieka to, co trzeba i przekazać to, co trzeba.

Dla zainteresowanych, szczegółowe informacje na temat Stowarzyszenia znajdują się na stronie internetowej: https://skaprzyszlosc.pl/

POMOC NA KARBIU

Pracowałem na kopalni i w czasach młodości również tu przebywałem, i miałem tu znajomych.

Kiedyś działałem na Sójczym Wzgórzu na Stroszku i tam parę osób udało mi się uratować. Niektóre do dziś są w naszym Stowarzyszeniu. Więc pomyślałem sobie, że skontaktuję się z ks. proboszczem i spróbuję na Karbiu. Jeszcze mam zamiar udać się do sąsiedniej parafii, na Bobrek, żeby przekazać informację, że można przyjść po pomoc na Karb, we wtorki od 18:00 do 20:00.

W zeszycie notuję wszystkie spotkania, które się tutaj odbyły. Dotyczą one jednej rodziny, ale jest ich aż dwadzieścia, bo przychodzili i rodzice, i dzieci.

ROLA WIARY

Wśród alkoholików jest to przekonanie, jedni to określają jako „Bóg mi dopomógł”, a inni „siła wyższa”.

Stowarzyszenie „Przyszłość” ma siedzibę w salce katechetycznej, przy kościele. Większość to ludzie wierzący, ale nie stygmatyzujemy nikogo. Może do nas przyjść osoba niewierząca, ateista, innowierca, mnie to nie przeszkadza.

Nie musisz się z nami modlić, choć my zawsze rozpoczynamy modlitwą o pogodę ducha. Tylko przyjdź i powiedz, że chcesz być trzeźwy i że chcesz zdrowieć, a my ci w tym pomożemy.